Marcin Janik

Czas studiów na Uniwersytecie Śląskim to okres fantastycznych przyjaźni, wspaniałych chwil i niezapomnianych wspomnień.
Wśród wielu kolorowych obrazów najchętniej wspominam wydarzenia niebanalne, niepowtarzalne, jedyne w swoim rodzaju. Wyodrębnić z nich mogę zajęcia pozauczelniane takie jak: godziny ciężkich treningów spędzonych na pływalni w ramach sekcji pływackiej Akademickiego Związku Sportowego UŚ, udział w Mistrzostwach Polski w brydżu sportowym we Wrocławiu, zorganizowany przez Nas – studentów historii – mecz piłki nożnej pod hasłem: Studenci vs Wykładowcy, Uniwersyteckie Juwenalia oraz wiele zabawnych scen z życia studenckiego.
Z drugiej strony czas studiów to okres nauki. Mam tutaj na myśli nie tylko obowiązek przyswojenia wiedzy przekazywanej przez wykładowców, ale także konieczność usamodzielnienia się oraz nabycia umiejętności wydostania się z sytuacji beznadziejnych.
Historia, którą pragnę przytoczyć działa się podczas mojego III roku studiów historycznych (rok akademicki: 2008/2009) podczas egzaminu ustnego z przedmiotu: „Historia nowożytna polski” prowadzonego przez Profesora.
Muszę tutaj nadmienić, że egzamin ten był jednym z trudniejszych w czasie całych studiów, o czym świadczyć mogła bardzo wysoka liczba egzaminów komisyjnych, które nierzadko kończyły się tzw. warunkami. Sam Profesor od zawsze wzbudzał respekt wśród swoich podopiecznych, a jego wpatrzony w studenta wzrok oraz siła głosu sprawiały, że mało kto potrafił przejść obok egzaminu w sposób obojętny. Sesja zimowa była ponadto wyjątkowo ciężka dla osób z mojej grupy, gdyż wielu z nas podjęło wtedy decyzję o rozpoczęciu drugiego kierunku studiów.
Wobec powyższego nie pozostało nam na naukę wiele czasu, a ja sam przygotowywałem się TYLKO trzy dni, co na opanowanie podręcznika liczącego ponad 700 stron wydawało się zadaniem nie do zrealizowania.
Mimo to zdecydowałem się podejść do egzaminu. Wraz z grupką znajomych byliśmy znani z tego, iż uwielbialiśmy podśpiewywać przed rozpoczęciem egzaminu, co rozładowywało napięcie i wprowadzało nas w pozytywny klimat.
Stojąc już pod salą i po raz kolejny nucąc pieśń „Szara piechota”, mój przyjaciel Staszek wspomniał o jednym z pytań, które podane zostało jako przykładowe na forum internetowym. Brzmiało ono: „Sentymentalizm”. Oczywiście przez trzy dni nie udało mi się zbyt dokładnie zgłębić tego zagadnienia, więc prosząc Staszka o pomoc ten podpowiedział: „Sentymentalizm to nurt oparty na miłości i uczuciu. Z konkretnych informacji podasz dwa utworzy Franciszka Karpińskiego tj. Bóg się rodzi oraz Kiedy ranne wstają zorze.”
W tym momencie drzwi się otworzyły, a gdy wchodziliśmy do sali ujrzeliśmy czekającego z grobową miną Profesora. Wylosowaliśmy pytania. Na mojej kartce widniały: „Artykuły henrykowskie” – które miałem opanowane do perfekcji oraz ... „Sentymentalizm”! Zdałem – pomyślałem.
Jako pierwszy do odpowiedzi został poproszony Staszek, którego pytanie dotyczyło historii i przebiegu sejmików szlacheckich.
Naszą podstawową zasadą podczas zdawania egzaminów było: „Nie jest sztuką zdać, gdy się umie – sztuką jest zdać, gdy nie ma się na dany temat zielonego pojęcia”. Na szczęście o tej zasadzie pamiętał Staszek i robiąc poważną minę rozpoczął dialog z Profesorem.
„Omawiałem owo zagadnienie przez trzy wykłady, więc jeżeli był Pan chociaż na jednym to Pan zda” – rozpoczął Profesor.
Na te słowa Staszek szybko zareagował mówiąc, że był na wszystkich wykładach i omówienie tej problematyki nie stanowi dla niego problemu. Mijało się to oczywiście z prawdą, gdyż tradycją stało się notoryczne opuszczanie wykładów Profesora i spędzanie tego czasu w uczelnianym bufecie grając w brydża:)
Dalsza wymiana zdań między egzaminującym i studentem wyglądała następująco, a rozpoczęły ją słowa Staszka: „Na początku pojawiał się Marszałek…" - „Panie ! Jaki Marszałek ?! A gdzie oni się spotykali?" – „Jak to gdzie ?! Na polu !” -„NIE !” – „W okopie!” - „NIE !” – „W kościele!” - „No wreszcie ! Dobrze Pan strzelił!” –„Ah ! Skąd ten pomysł, że strzelałem!” – zakończył Staszek i zarówno on, ja, Piotrek (trzeci ze zdających egzamin studentów) oraz Profesor zaczęliśmy się śmiać.
Dalsza wypowiedź Staszka także miała zabawny akcent, gdyż jeszcze parę razy wspomniał o Marszałku, naradzie oraz głosowaniu aż wreszcie Profesor zaliczył to pytanie, a odpowiedź na drugie przebiegła dużo sprawniej.
Drugi w kolejności – Piotr otrzymał pytanie dotyczące historii architektury. Skracając opowieść powiem tylko, że odpowiedź Piotra zakończyły słowa Profesora: „ Pan nie rozumie toku dziejowego!”, na co Piotrek odpowiedział, że jest to bardzo możliwe, gdyż jest on historykiem - pasjonatem. Te słowa sprawiły, że ponownie wszyscy obecni (łącznie z Profesorem) zalali się łzami.
Wreszcie przyszła kolej na mnie. Artykuły Henrykowskie omówiłem bez zająknięcia i pewny swojego przeszedłem do sentymentalizmu. Zacząłem tak, jak proponował Staszek, czyli od wyeksponowania słów: miłość oraz uczucie. To jednak nie wystarczyło, profesor czekał na tzw. Konkrety, a ja miałem w rękawie swojego asa w postaci 2 utworów F. Karpińskiego. Niestety… po podaniu pieśni „Bóg się rodzi” pomyliłem się i zamiast „ Kiedy ranne wstają zorze” powiedziałem: „Prząśniczki”! Wszyscy byli zaskoczeni, a najbardziej ja sam, gdyż byłem przekonany, że podaję prawidłową informację. Mało tego spontanicznie zaśpiewałem pierwszy wers Profesorowi: „U prząśniczki siedzą jak anioł dzieweczki…”, co sprawiło, że po raz trzeci wszyscy zaczęli się śmiać. Na koniec pomyliłem jeszcze nazwisko – Karpiński z Kostecki, ale Profesor docenił stronę wokalną egzaminu i sam przyznał, że pierwszą literę nazwiska przytoczyłem dobrą. Ostatecznie wpisał nam do indeksów po… trójce!
Był to nasz ogromny sukces, a zapas szczęścia w tym dniu został chyba wyczerpany, gdyż kolejne osoby nie zaliczyły egzaminu.
Na zakończenie tej historii mogę przytoczyć słowa Staszka,  które powtórzył idący za jego plecami Profesor: „Tak! To była prawdziwa obrona Częstochowy.”

Marcin Janik