Jolanta Rypień-Wilczek

Był 3 października 2005 roku – inauguracja roku akademickiego na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego. Aula, na której odbywała się uroczystość, podczas której miały zostać wręczone indeksy studentom pierwszego roku z najwyższych miejsc na liście przyjęć (wśród których miałam szczęście się znaleźć) wydawała mi się wówczas ogromna. Pracownicy naukowi wydziału siedzieli z przodu sali. Wykład inauguracyjny miał wygłosić profesor Józef Bańka – człowiek-legenda Uniwersytetu. Rozpoczęcie uroczystości zbliżało się wielkimi krokami i sala zaczęła się wypełniać studentami wszystkich roczników. Nagle ogarnęła mnie dziwna trema – przecież będzie trzeba wyjść na środek auli, stanąć przed wszystkimi i coś powiedzieć. Niby nic, jednak dla osoby nie mającej wcześniej do czynienia z wystąpieniami na tak dużym forum był to, najzwyczajniej mówiąc, stres. Poproszono nas, byśmy zajęli miejsca z przodu auli w jednym rzędzie. Czułam coraz większy niepokój. Obok mnie usiadł chłopak, który również wyglądał na nieco podenerwowanego. Aby na chwilę uwolnić się od ogarniającej nas tremy zaczęliśmy rozmowę. Okazało się, że ma na imię Krzysiek i podobnie jak ja będzie studiował filozofię. Nie mogłam wówczas przypuszczać, że za pięć lat ów siedzący obok mnie chłopak zostanie moim mężem. Ale tak właśnie się stało. Tego dnia nasze drogi miały bowiem spleść się już na zawsze.
Filozofia, którą studiowaliśmy razem na Uniwersytecie Śląskim stała się naszą wspólną życiową pasją. Razem czytaliśmy dzieła mniej lub bardziej wybitnych filozofów, razem słuchaliśmy wykładów naszych profesorów. Gdy zaś nadchodziła sesja razem uczyliśmy się do egzaminów. Każdy z nas studiował także drugi kierunek – Krzysiek fizykę, ja biotechnologię. Z uwagi na to, że każde z nas cierpliwie i z uwagą słuchało opowieści drugiej strony o oporze elektrycznym i mechanice kwantowej bądź odnóżach u stawonogów i mikrobiologicznym rozkładzie nitrofenoli czasem któreś z nas żartuje, że tak naprawdę to były nie dwa ale trzy fakultety. 
Przy ogromie zajęć, z jakimi mieliśmy do czynienia studiując po dwa różne kierunki, każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem. Z uwagą śledziliśmy pojawiające się co semestr plany zajęć, by ułożyć je w sposób, który pozwoli nam się widzieć jak najczęściej. Gdy na ostatnim roku studiów robiłam fascynujące, ale czasochłonne badania do pracy magisterskiej w Katedrze Biochemii, Krzysiek pomagał mi zmywać szkło laboratoryjne, by udało mi się szybciej wyjść z pracowni. Zawsze czekaliśmy na siebie nawzajem w uniwersyteckich murach, by zobaczyć się zaraz, kiedy tylko zajęcia dobiegną końca. Cieszyliśmy się wspólnie z naszych sukcesów, wspieraliśmy się kiedy coś się nie udawało. Na obronach naszych prac magisterskich byliśmy dla siebie podporą.
Dwa miesiące po zakończeniu studiów, zgodnie z postanowieniem wzięliśmy ślub. Teraz, patrząc z perspektywy czasu, muszę przyznać, choć zabrzmi to patetycznie, że Uniwersytet dał mi nie tylko wszechstronne wykształcenie, ale także to, co nadaje sens wszelkim naukowym poszukiwaniom – miłość do drugiego człowieka.

Jolanta Rypień-Wilczek