Anna Roessler

Rozpoczynałam studia w 1993 roku, kiedy to jeszcze obowiązkowe były egzaminy wstępne, zatem moje pierwsze i zarazem najbardziej żywe wspomnienie ze studiów wiąże się z tymże właśnie egzaminem. Chciałam podzielić się z Państwem tym wspomnieniem (i bynajmniej nie chodzi mi o nagrodę główną…)

To było tak…

W 1993 roku złożyłam dokumenty na Wydział Nauk Społecznych, kierunek filozofia. Pierwszym etapem rekrutacji na tym kierunku był wówczas konkurs świadectw. Zbytnio się tym nie martwiłam, gdyż świadectwo maturalne miałam bez zarzutu (średnia 4,8). Kolejny etap to rozmowa kwalifikacyjna. Starałam się do niej jak najlepiej przygotować. Przez wakacje naczytałam się mnóstwa książek, łącznie z trzema tomami Tatarkiewicza. Dla niewtajemniczonych wyjaśniam, że jest/był to wówczas podstawowy podręcznik dla studentów filozofii. Przy okazji przyznam, że trochę to dziwne dla mnie było, żeby przez 5 lat studiów uczyć się, z co prawda trzytomowego, ale jednak tylko jednego podręcznika. Uznałam jednak, że tak musi być i trzy tomy „połknęłam” w dwa miesiące.
Na rozmowę kwalifikacyjną przyjechałam dwa dni wcześniej. Zamieszkałam u znajomej moich rodziców. Dodam przy tej okazji, że pochodzę z małego miasteczka na południu Polski, więc sam fakt przyjazdu do dużego, przerażającego miasta, jakim wydawały mi się wówczas Katowice, troszkę mnie paraliżował. Stresem była również konieczność stawienia się przed komisją rekrutacyjną, którą wyobrażałam sobie wówczas prawie jak inkwizytorów, od których zależeć będzie moje „być lub nie być”. Dzieliłam się tymi obawami ze starszą ode mnie o 6 lat córką znajomej – Basią, która zresztą była już absolwentką filozofii. Basia, jak zakładam z życzliwości albo też ze znużenia moimi ciągłymi obawami i pytaniami, zaproponowała ok. 18.00 w przeddzień rozmowy kwalifikacyjnej, spacer po mieście. Poszłyśmy do baru MacKaczka (dziś już nieistniejącego) na frytki. Basia spotkała koleżankę. Koleżanka była z kolegą, a kolega był ok. 20.00 umówiony w dyskotece z jeszcze z innym kolegą. Basia, Kasia oraz dwóch kolegów, których imion niestety już nie pamiętam, szybko postanowili, że skoro są wakacje i tak się pięknie złożyło, że się przypadkowo spotkali, to wszyscy razem udadzą się na dyskotekę. Basia, nadal z życzliwości dla mnie i żebym nie poczuła się odrzucona, postanowiła, że pójdę razem z nimi. Jak się wyraziła „na chwilkę, bo przecież, jutro egzamin”. Pomimo początkowych oporów, ostatecznie uległam jednak perswazji starszego towarzystwa i tym oto sposobem, zamiast porządnie się wyspać bawiłam się prawie rana w dyskotece.  Po powrocie do domu Basia dostała „ochrzan”, a ja dwa kubki mocnej czarnej kawy. Ok. 9.00 pojechałam w towarzystwie Basi na egzamin. Nieszczęśliwie moje panieńskie nazwisko rozpoczynało się na prawie ostatnią literę alfabetu, więc ok. 12.00 czekając na swoją kolejkę, prawie już przysypiałam na korytarzu. Byłam tak zmęczona i niewyspana, że szczerze mówiąc było mi wszystko jedno jak „wypadnę” na rozmowie. Z sali, co rusz wychodzili kolejni kandydaci na studentów. Opowiadali, o co ich pytano i jak odpowiadali. Czułam się w tym towarzystwie zupełnie przegrana i coraz bardziej godziłam z myślą, że na pewno mnie nie przyjmą. Jednak skoro siedziałam tam już kilka godzin postanowiłam wejść, a poza tym, co ja bym w domu ojcu powiedziała…  
Po wywołaniu mojego nazwiska, weszłam dzielnie do sali. Za złączonymi stolikami przykrytymi zielonym suknem siedziała Komisja w składzie: prof. Halina Promieńska, prof. Józef Bańka, dr Bogusław Szubert i chyba dr Grzegorz Mitrowski. Komisja w pełnym składzie obdarzyła mnie szczerym, szerokim uśmiechem i chyba z delikatności wobec młodej osóbki, nie dała po sobie poznać, że zauważa oznaki niewyspania na mojej buzi. Komisja zadała mi kilka pytań sprawdzających tzw. ogólną orientację w temacie: filozofia. Jak się później okazało moje odpowiedzi były dla Komisji satysfakcjonujące, w końcu przecież ja tej filozofii miałam się tu dopiero uczyć. Komisję zainteresowało również miejsca mojego urodzenia. Więc ucięliśmy sobie pogawędkę na temat urody Pienin, wysokości Trzech Koron i prądów w rzece Dunajec. Dr Szubert stwierdził, że to rwąca rzeka, nienadająca się do pływania, o czym przekonał się we wrześniu 1992 roku, gdy próbował zażywać tam kąpieli. Nie pozostałam obojętna na tę opinię i zripostowałam wypowiedź dr. Szuberta, że jesienią w Dunajcu to tylko chyba filozof może chcieć się kąpać. Komisja była rozbawiona tą bądź co bądź dość bezczelną uwagą pretendentki do miana studentki filozofii. Rozstałam się z Komisją w świetnym humorze, nawet zmęczenia i niewyspanie już mmi tak nie dokuczały. Jednak pomimo wszystko z obawą czekałam na zawiadomienie z Uczelni. Gdy okazało się, że mnie przyjęli, byłam chyba najszczęśliwszą młodą osobą na świecie.

Każda historia powinna mieć puentę, więc i ja pozwolę sobie w tym miejscu na podsumowanie:

  1. Przekonałam się, że pracownicy UŚ i to nie tylko wykładowcy, ale również np. pani Krysia z dziekanatu, to osoby życzliwe, otwarte i z dużym dystansem traktujące zarówno siebie, jak i studenckie potknięcia.
  2. Filozofia okazała się największą przygodą intelektualną mojego życia. Studia poszerzyły nie tylko moją ogólną wiedzę humanistyczną, ale sprawiły, że zainteresowałam się historią, poezją, malarstwem.
  3. Śląsk to miejsce, z którym związałam całe swoje dorosłe życie, a Katowice z całą pewnością nie są miastem nieprzyjaznym, przerażającym i brudnym, jak wydawało mi się wówczas, gdy po raz pierwszy znalazłam się na dworcu PKP. 

Pozdrawiam
Anna Roessler